Nie wiem jak mam to powiedzieć i pewnie najlepszym sposobem będzie rzucenie tą informacją prosto z mostu, jednak lekkie zażenowanie ostatnią rekrutacją i ból ściskający moje serce cały czas sprawiają, że o tym, co wydarzyło się podczas ostatniego etapu rozmów kwalifikacyjnych na stanowisko informatyka myśli mi się z ciężkim sercem. Nie ma co dłużej ukrywać prawdy, bo fakty przemawiają same za siebie – podczas ostatniego etapu rekrutacji, w którym udział brały zaledwie dwie osoby (w tym ja) to ja okazałem się być tym wielkim przegranym i, co najgorsze, przegrałem z kobietą! Nie z jakimś innym, wybitnym i bardzo męskim informatykiem, a z dziewczyną, która pół roku temu skończyła informatykę na politechnice i po krótkim okresie zatrudnienia w jakiejś innej firmie postanowiła zmienić miejsce pracy. Nie raz byłem odrzucany w procesach rekrutacyjnych, ale ostatnie doświadczenie jest jednym z najboleśniejszych w mojej karierze. Nie tylko dlatego, że przegrałem z kobietą, ale również dlatego, że za pierwszym razem udało mi się dotrzeć do finału i ten finał przegrać.
Mam nadzieję, że dziewczynie, która otrzymała propozycję zatrudnienia, informatyk Tychy, szybko powinie się noga i pracodawca pożałuje, że to mnie nie zaprosił do podjęcia współpracy z jego firmą. Życzyłbym sobie, a raczej jej, żeby już w ciągu pierwszego tygodnia pracy popełniła tak wielki błąd, że szef musiałby ją od razu zwolnić, a ja byłbym pierwszą osobą, do której zadzwoniono by z propozycją pracy. To są oczywiście zwykłe marzenia ściętej głowy, jednak takie psychiczne wyżywanie się na kontrkandydatce sprawia mi wiele przyjemności i poprawia mój humor.